• » RiderBlog
  • » murka-
  • » Murka vs. SVałek, czyli cztery gleby i... miłość ci wszystko wybaczy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

06.11.2011 12:52

Murka vs. SVałek, czyli cztery gleby i... miłość ci wszystko wybaczy

Na specjalne życzenie... ... ultrasubiektywne lecz szczere podsumowanie eksploatacji Suzuki SV 650 S przez niepokornego i zbyt ambitnego nowicjusza, co gorsza - płci umownie zwanej piękną.

ON (dane najistotniejsze w kontekście murkowego użytkowania):

1. W dowodzie: SUZUKI SV 650 S. W życiu: po prostu SVałek (r.m.)

2. Rocznik: 2005

3. Wysokość siodła w oryginale: 800 mm, po obniżeniuu (z przodu na lagach, z tyłu założone dog bones'y): ok 780 mm

4. Typ silnika: V2

5. Pojemność skokowa: 645 ccm, moc: 73 KM

6. Masa sprzętu gotowego do jazdy (pojemność baku 17 l): 189 kg

7. Tylna patelnia zmieniona na większą (lepsze przyspieszenie, gorszy V-max)

ONA

1. Uparta jak cholera i niecierpliwa

2. Wzrost: 166 cm

3. Co istotne: nie drobinka, ot standardowa dziewucha; nogi przygrubawe i niezbyt długie; szczupłe i sporej długości palce u nienajmniejszych dłoni

4. Wiek: 26 (czytaj: wskazujący na rozsądek, opanowanie, rozwagę w podejmowaniu decyzji)

5. Wcześniejsze doświadczenie z moto: brak (z wyłączeniem kursu prawa jazdy i klikukrotnego szaleńczego plecaczkowania)

OCZEKIWANIA I NASTAWIENIE

SVałek nie był przypadkowym wyborem. Po pierwsze 650 S na wtrysku jeździł JZM, co miało dwojakie znaczenie. Z jednej strony mogłam liczyć na jego pomoc przy zakupie, rady odnośnie do czynności związanych z eksploatacją pojazdu i wsparcie przy drobnych naprawach. Z drugiej - roztoczył przede mną widmo V-ki-zabójcy. Motocykla, którego widlasty silnik nie wybacza nieobytym z manetką gazu, niepotrafiącym redukować z przygazówką, jednym słowem - świeżakom.

Tu warto poruszyć jedną kwestię - wpływ środowiska na umysł decydenta. JZM, który jest za teorią zwiększania mocy i trudności charakterystyki sprzętu proporcjonalnie do wzrostu doświadczenia i umiejętności kierującego, bez ogródek przedstawiał pogląd, że SVałek będzie dla mnie motocyklem zbyt wymagającym i mogę nie dać sobie na nim rady. Cierpliwie tłumaczył, odpowiadał na liczne pytania, pokazywał w praktyce. Wszystko na nic. Tak wiec jak ktoś się na coś uprze, to nie przetłumaczysz... W końcu, dając za wygraną, JZM śmiał się, że "plastiki będziemy kleić płacząc, przy piwie". Tak sobie myślę, że właśnie wedy postanowił sobie, że do czasu, kiedy to on nie zdecyduje, iż Murka stała się motocylistką samodzielną - nie spuści mnie z oka podczas motowojaży :)

A ja? Uważałam - chociaż przyznaję, że po tych wszystkich kazaniach jednak z ukłuciem obawy w sercu - że poradzę sobie z wyzwaniem. SVałek miał bowiem wszystko, czego oczekiwałam, a więc:
- wtrysk i stosunkowo młody rocznik
- widlaka (tak, tak - chciałam, żeby zbierał się od samego dołu i zadziwiał siłą hamowania silnikiem) i - moim zdaniem - wystarczającą moc
- trochę plastku (nie podobają mi się golasy)
- nowoczesny design
- "niskie" siodło (porównując do np. 600-tek sportów)
- dobrą cenę
- quasi-sportową pozycję

PIERWSZE WRAŻENIE

Kompletując strój i czekając na wiosnę (historię zakupu SVałka już znacie), co jakiś czas dosiadałam mój nowy motocykl "na sucho", zastanawiając się, jak to będzie. Nie ma co ukrywać. Wymiary sprzętu wierciły dziurę w gładkiej powierzchni wyidealizowanego obrazu SVałka stworzonego i do tej pory pielęgnowanego przeze mnie w mojej głowie. Okazało się bowiem, że moto jest dla mnie za wysokie (przed obniżeniem opierałam się tylko paluszkami o podłoże), jakieś takie ogromne i ciężkie, a moje ruchy przy garażowych ewolucjach przypominały beznadziejne i pełne paniki podrygi ofiary, która z przerażeniem w oczach ostatkami sił walczy o przetrwanie. Obawy rosły, ale duma nie pozwalała mi się do tego przyznać przed samą sobą.

BOLESNA LEKCJA

W marcu, mając już nowe wdzianko, molestowałam JZM-a o długie i krótkie, turystyczne i szaleńcze podróże na moim cudownym sprzęcie (ja jako plecak). To były fajne czasy. Zdarzało się, że w środku tygodnia jeszcze w niskiej temperaturze, jeździliśmy do 4 w nocy, a potem z zapałkami w oczach wegetowałam przy pracowniczym biurku (nie opłacało się już iść spać). Sprawdzaliśmy V-max, hamulce, terroryzowaliśmy miasto - SVałek spisywał się wtedy znakomicie, a kierowanie nim w wykonaniu JZM-a wydawało się być banalną umiejętnością. Znowu nie mogłam się doczekać, kiedy zasiądę za sterami.

No i właśnie... W końcu nadszedł upragniony dzień mojej premiery na SVałku :)

Pewnego dnia JZM zabrał mnie na nowy, nieotwarty jeszcze odcinek obwodnicy (mieliśmy ciche przyzwolenie kierownika, któremu musieliśmy jednak przyrzec, że nie będzie gumowania, ani wyścigów :P). Byłam podjarana i przerażona na maksa. To już, teraz, solo! JZM popatrzył mi w oczy, poklepał po ramieniu i powiedział, że "dam radę" :) Opierając się na koniuszkach palców (w nowych Alpinach nawet to było nielada wyzwaniem) i macając "co jest gdzie", przypominałam sobie, co to też mówili pół roku temu na kursach... Że co najpierw, że w jaki sposób?

Włączyłam silnik. Cudooowny dźwięk V-ki, mojej V-ki :) Jedynka, delikatne popuszczenie sprzęgła i minimalny ruch "śmiercionośną" manetką. Jadę. Kurde JADĘ!!! Tocząc się 20 na jedynce czuję rozpierającą radość. Przecież to nie jest takie straszne. Co tam widlak, co tam 73 konie. Banał!

No i tak sobie jeździłam po prostej, następnie zatrzymywałam się, schodziłam z motocykla, zawracałam nim i znowu jechałam :P Proszę bardzo, nawet mam materiał dowodowy.

Szło mi dobrze, naprawdę. Na tyle dobrze, że stwierdziłam, że jestem zajebista, a jazda po prostej jest nudna. Postanowiłam więc spróbować zawrócić :) Aj - to był błąd. Problem z S-kami jest taki, że kiedy skręcasz kierownicą, czacha jest nieruchoma. Patrząc więc na czachę i wprost przed przednie koło, a dalej na zbliżający się krawężnik (tak wiem, co o tym wszystkim myślicie...) stwierdziłam, że jednak się nie zmieszczę. Wpadając w panikę i rozpoczynając serię niekontrolowanych ruchów, bezwiednie odkręciłam manetkę...

TA DAAAAM - JEBUT!!! Cisza...

Szczerze żałuję, że nikt tego nie nagrał :D Byłby to fantastyczny materiał edukacyjny z wątkami komediowymi. W jednej chwili zrobiłam SVałkiem śliczny uślizg tylnego koła (które zostawiło na asfalcie 3-metrowy ślad palonej gumy), a sama wylądowałam na plecach "nakrywając się kopytami". Dalej już było typowo murkowo :P Wstałam wściekła, rozejrzałam się dookoła, czy nikt przypadkiem nie widział moich wyczynów, potem spojrzałam w dal, gdzie - jak przypuszczałam - mógł stać JZM, a następnie w objęciach przenikającej wszystko ciszy, popatrzyłam na moje biedne "pierwsze moto".

Nie mogłam go tak zostawić. Ponieważ pomoc nie nadchodziła, przypominając sobie filmiki z Amerykankami, które z łatwością podosiły swoje sprzęty, zabrałam się do roboty. Tyłek na kanapę, zaprzeć się nogami, jedna ręka na kierownicy, druga gdzieś w okolicy zadupka i dawaj. Ta - dupa. Po kilku próbach poddałam się. SVałek tak nieszczęśliwie upadł (no dobra - tak go wywaliłam), że leżał na lewej stronie na opadającej drodze. Z takiej pozycji po prostu nie umiałam go podnieść. Wkurzyłam się. Dodatkowo na asfalt zaczęło uciekać paliwo z wężyka.

Gdzie ten JZM?!? Zadzwoniłam do niego i pytam podniesionym głosem "No gdzie jesteś? Przyjdź tu, bo nie mogę go podnieść! Czekam". Nie wiem czemu, ale byłam przekonana, że specjalnie nie przychodził, żeby mi udowodnić, że tak jak mówił - nie dam sobie rady :P W rzeczywistości nie miał pojęcia, co się stało... Ach te baby :) Podobno minę miałam bezcenną. JZM podniósł moto, zapakował mnie na tył i odjechaliśmy troszeczkę od feralnego miejsca. Myliłam się, że lekcja zakończona. Mój opiekun odstawił SVałka, a potem kazał mi wsiadać i jechać. Bez roczulania się i biadolenia. Bez złośliwości. I bardzo dobrze, bo to nie w naszym stylu :) Tak więc wsiadłam i pojechałam. Do końca tego dnia śmigałam już bez przygód.

OD GLEBY DO GLEBY

Kolejna gleba była na kolejnej lekcji, także nie będę się zbytnio rozwodzić. Podobne okoliczności. Tym razem postanowiłam być mądrzejsza i nie odkręcać manetki, a przyhamować. Musiało się tak skończyć. Hamowanie ze skręconym przednim kołem nie należy do najbystrzejszych posunięć, zwłaszcza jeśli ma się przykrótkie nóżki. Tym razem jednak była widownia. Ku mojej uciesze, panowie robotnicy szybko przybieżeli z pomocą, z taką werwą podnosząc SVałka, że mało nie wylądował na drugiej stronie :) Rozbroił mnie pan, który z ujmującym uśmiechem od ucha do ucha, podnosząc z ziemi kawałek dźwigni biegów, oświadczył mi z radością "ojejeje, a tu pani coś odpadło" XD. No cóż... zdarza się :) Koniec lekcji. JZM operując jakimś cudem resztką dźwigni, zawiózł mnie do domu.

Potem była wyprawa do Ojcowa - moja pierwsza wycieczka w ruchu ulicznym. Szczerze mówiąc nie był to najszczęśliwszy pomysł. Kto był, ten wie - winkle w Ojcowie i okolicach nie wybaczają błędów, a ja jeszcze nic nie umiałam. Jechałam więc jak totalna dupa, wkurzając wszystkich: zarówno samochodziarzy, jak i motocyklistów, którzy chcieli sobie polacać w piękne niedzielne popołudnie. Trudno. Umówiliśmy się z JZM-em, że nikt nikogo nie będzie gonił i każdy jedzie swoim tempem tak, żeby mieć się w polu widzenia. No i jakoś to było, chociaż w moich oczach na każdym zakręcie czyhała śmierć.

Niestety niedawno w tym rejonie śmierć wyciągnęła tę swoją przerażającą kosę i znów zebrała żniwo :( W październiku motocyklistka Madzia (nie znałam jej) jadąc na swojej nowej CBR-ce nie miała tyle szczęścia co ja. Może ona jadąc za kimś goniła, może czuła się pewniej, może głupio jej było jechać jak totalna dupa? Nie wiem... Wiem tyle, że na jednym z tych zdradzieckich zakrętów straciła życie... Bardzo to przykre.

Ja, jadąc powolutku, ćwiczyłam przeciwskręt, zmianę biegów, dohamowywanie przed zakrętem (choć chyba powinnam raczej napisać "stawanie przed zakrętem" :P). Jechałam strasznie kanciasto, wolno, ale do przodu. O dziwo najbardziej przerażało mnie widmo zatrzymania się. Każdy postój był niepewny...

Gleba miała miejsce w drodze powrotnej. W pełni zwalam ją na JZM-a! Po pierwsze - tak długo zwlekał ze zjazdem na stację ("dasz radę na tej rezerwie spokojnie dojechać, nie panikuj"- mówił), że na ruchliwej drodze do Krakowa skończyła mi się benzyna :P Zjechałam na pobocze, spróbowałam zapalić SVałka kilka razy i doszłam do tego właśnie wniosku ;) JZM kazał mi się nie ruszać z miejsca (ehh...) i sobie pojechał.

W poczuciu opuszczenia postanowiłam, że sobie poradzę sama i zapcham moto do najbliższej stacji :D Pocąc się w skórze jak bóbr, pchałam 180 kg pod górę coraz wolniej i wolniej... Motocykliści zatrzymywali się i pytali "czy coś się stało?", a ja - czując się jak przysłowiowa blondynka,a jednocześnie śmiejąc się do siebie w myślach z całej tej idiotycznej sytuacji, z niekłamaną radością obserwowałam ich reakcję na moją odpowiedź "nieee, po prostu mi się paliwo skończyło, hi hi hi".

W końcu przyjechał JZM. Patrząc na mnie podejrzliwie (byłam 200 metrów dalej, niż miejsce, z którego kazał mi się NIE RUSZAĆ), wyciągnął zza pazuchy litrową butelkę napełnioną benzyną. I teraz zaczyna się akcja właściwa :P Wlał paliwo, wsiadł na SVałka i odpala. A tu nic. Raz nic, drugi, trzeci. Zakasłało i zdechło - po prostu. Postanowił więc odpalić moto na popych. No ale przeca, że nie pod górkę. Z narażeniem życia przetoczył więc sprzęt na drugą stronę tej ruchliwej ulicy. Biegnie, próbuje, podskakuje, wymachuje, wariuje i nic :) Dopiero gdzieś tam daleko, nagle rozległ się znajomy dźwięk.

No i teraz wkraczam ja :P Na wstępie dodam, że nie lubię, jak mnie ktoś pogania :> Tu będzie po drugie. Po drugie więc - JZM mnie poganiał! Podjechał SVałkiem i krzyczy, że jest mało paliwa i trzeba szybko jechać. Szybko, szybko, szybko. No więc szybko wsiadam na moto (które stoi pod lekką górkę) i szybko przerzucam sobie Svałka z lewej strony na prawą, żeby wrzucić bieg. I tak sobie to sprawnie i szybko przerzuciłam, że mnie przeważyło :P No i w pizdu, SVałek leci na prawy bok, a ja znowu na plecy, nakrywając się nogami (chyba mi to w krew weszło...).

JZM rechocze ze śmiechu, podnosząc moto. Chwilę potem ja rechoczę, kiedy SVałek nie odpala, a cała procedura typu: biegnie, próbuje, podskakuje, wymachuje, wariuje rozpoczyna się na nowo. Na do widzenia JZM rzuca szczerząc się jak lama "mogłaś sturlać się do rowu - tego jeszcze nie było". Przemyślę.

PRZEŁOMOWY ŚLIZG

W tak zwanym międzyczasie odbyłam kilka jazd bez przygód :) Poznawałam moto, uczyliśmy się siebie wzajemnie. Dobrze nam szło. W ogóle dobrze nam szło! Wiem, że macie wrażenie, że nic innego nie robiłam oprócz wypieprzania się, ale to nie jest prawda. Powoli zdobywałam nowe umiejętności. Redukcja z przygazówką, świadomy przeciwskręt itd. Wciąż były to jednak początki. Pierwsze 150 km. Nie pomyślałam o najważniejszym - o awaryjnym hamowaniu :)

Była noc. Jeździliśmy z JZM-em po Krakowie. On na swojej SV-ce, ja za nim na SVałku. Po kilku godzinach nadszedł czas powrotu. Byłam już na tyle oswojona i pewna, że próbowałam dotrzymać kroku prowadzącemu. Niepotrzebnie.

Beztrosko jadąc pustą ulicą dwupasmową, której powierzchnia złowrogo odbijała światło latarń, popełniłam błąd, który mógł mnie kosztować więcej, niż tylko dwutygodniowy ból zbitego kolana i wymianę kilku części. W sumie pamiętam tyle: jadę za JZM-em, potem patrzę na licznik (85 km/h), unoszę głowę i widzę zapalające się żółte światło, lecę po asfalcie, koło mnie w metrowych snopach iskier leci moto, próbuję się zatrzymać koniuszkami palców, które zaczynają mnie palić (stwierdzam, że to głupi pomysł), odwraca mnie na plecy, wyhamowując obserwuję smutne oczy SVałka, który zatrzymuje się za przejściem dla pieszych około 20 cm od zaparkowanego na poboczu samochodu. I znowu ta cholerna cisza...

Pozbierałam się błyskawicznie, biegnąc do motocykla. Widziałam, że JZM zawraca, parkuje i szybko próbuje usunąć SVałka z jezdni. W sumie nawet nie popatrzyłam, czy coś za mną jedzie. Szczęśliwie nie jechało. Straty: totalnie upieprzona nowiuśka dźwignia biegów (wymieniona po glebie na obwodnicy), przyrysowana czacha, ułamana dźwignia sprzęgła, mocno zjechany crashpad i troszkę ciężarek kierownicy, ułamany podnóżek. Tyle. Straty w ludziach: mnie bolało kolano, żebro i ramię, JZM-a - serce :D Niestety po raz kolejny był moim wybawcą. Popatrzył, pomyślał i powiedział - "nie dam Ci jechać na moim moto" :P Też bym sobie nie dała po tym wszystkim, hehe. Dlatego też pojechaliśmy jego SV do domu, gdzie JZM odkręcił z niej klamkę sprzęgła, daleja autem z powrotem na miejsce zbrodni, a potem - po przykręceniu kamki JZM wracał sponiewieranym SVałkiem, a ja ze łzami w oczach patrząc na moje dzieło - ukochaną Pumką.

Zdjęcie zrobione w miejscu uślizgu i gleby. Zatrzymałam się tak, jak planowałam - przed światłami, choć zrobiło się już zielone ;) SVałek poleciał za przejście.

slizg

Czemu ten ślizg był przełomowy? Może dlatego, że mając przerwę, przemyślałam to wszystko jeszcze raz. Szczerze mówiąc czułam się osamotniona. JZM wcisnął SVałka w kąt garażu i już nie wykazywał takiej chęci do ponowych wspólnych wypraw (tak, tak - rozumiem go, miał dość wrażeń :)). Miałam więc wybór - poddać się i zdecydować na sprzedaż lub coś ze sobą i SVałkiem zrobić.

Oczywiście, że naszły mnie myśli, że to moto jest dla mnie za mocne, że nie daję sobie z nim rady, że ja tak dalej pójdzie to się na nim zabiję. Z drugiej jednak strony myśląc o tym wszystkim doszłam do wniosku, że po prostu źle się do tego wszystkiego zabrałam. Ostatecznie stwierdziłam, że co jak co, ale będę walczyć! Przez kolejne dwa tygodnie zdobywałam części, które sama sobie wymieniłam (nie jest to żadna filozofia, ale odmiana od czasu, w którym wszystko za mnie robił JZM). SVałek mnie pociągał i przerażał... Przerażał mnie też stromy wyjazd z garażu, który zakończony był murkiem :) W końcu przyszedł czas odpalenia moto. Niestety aku zdechł. Szczęśliwie miałam jeszcze stary od byłego właściciela. Wymieniłam i... znowu usłyszałam ten boski pomruk.

Co się zmieniło? Przestałam jeździć z JZM-em, a zaczęłam z chłopakiem, który był przeciwny motocyklom, ale widział jak się męczę i postanowił w końcu asekurować mnie, jeżdżąc przede mną Pumką :P Puknęłam się też mocno w czoło i wprowadziłam metodę małych kroczków. Od tej pory nie było nastawienia "świetnie mi idzie", ale "nic nie umiesz i pamiętaj o tym". No i tak się potoczyło. Były nocne 15 minutowe wyprawy wokół osiedla, potem wyjazd na drogę główną i po mieście, następnie 60 km wycieczka, a potem już coraz dalej i dalej. Ważna dla mnie była systematyka. Pilnowałam, żeby jeździć co 2-3 dni. No i tak sobie jeżdżę do dzisiaj :)

NO I CO Z TEGO?

Zasadnicze pytanie było takie, czy SVałek nadaje się na pierwsze moto i jak się nim jeździ? (no ale musiałam nakreślić odpowiednie tło :P).

Podsumowując.

Uważam, że SV-ka na wtrysku (a więc od 2003) nadaje się na pierwsze moto :)

Spokojnie powinny się na nią zdecydować osoby:
- które będą opierały się obiema całymi stopami na ziemi! (warunek konieczny przy jakimkolwiek 1 moto i niekonieczny przy każdym następnym)
- które z ogromną pokorą podejdą do charakterystyki widlaka (tu naprawdę jest ostre hamowanie silnikiem i to moto - zwłaszcza dla świeżaka - naprawdę zapierd*** od samego dołu, dodatkowo nie widzę nikogo na deszczu bez prawidłowej redukcji z przygazówką - dupa zaraz ucieknie)
- które wprowadzą metodę małych kroczków, a nie będą chciały - tak jak ww. - robić wszystkiego od razu i najlepiej jak najszybciej i jeszcze bez ćwiczeń
- które szukają czegoś na wpół sportowego, na wpół turystycznego

Plusy SVałka, o których mówię po przejechaniu 9 tys. km:
- zbiera się od samego dołu, zwłaszcza z większą patelnią
- dobry na długie wyprawy, pakowny (po 500 km boli jednak tyłek, a mnie też plecy i kark z racji nie za wysokiego wzrostu)
- stosunkowo mało pali. W trasie ok. 5 l, niestety w mieście doszedł mi nawet do 6,6 l (cały bak przejechany tylko w korkach).
- świetnie hamuje silnikiem, co dla mnie jest atutem
- dobrze wygląda :D
- zapierd*** wystarczająco jak na pierwszy, a nawet drugi i stały motocykl
- nie jest zbyt masywny, dobrze radzi sobie w korkach podczas przepychania :)
- stosunkowo mało waży, co jest plusem dla (długonogich) kobitek
- ma duży bak (17 l), więc nie trzeba się zatrzymywać co 200 km
- sporo można zrobić przy nim samemu/samej :)

Minusy:
- duży promień skrętu w porównaniu np. z golasami
- pozycja za kierą nie dla każdego, raczej w stronę sportów, niż turystyków
- słabe oryginalne lampy
- żre olej (lub nie żre wcale) - jeszcze tego z JZM-em nie rozgryźliśmy :) U nas żre, ale znamy osoby, które chwalą się małym spożyciem
- jest motocyklem wymagającym dla świeżaków (gdybym miała doradzać coś na 1 moto z segmentu 650 - proponowałabym Kawę ER6)
- w porównaniu z rzędówką dużo bardziej wymagająca i niewdzięczna w zakrętach (to akurat opinia JZM-a, bo ja to mistrzem zakrętów jeszcze nie jestem)

CO Z TĄ MURKĄ?

Jeszcze mnie korci, żeby podsumować jakoś te moje wynurzenia. Bo skoro tak kiepsko mi szło, to po co mówię, że SV-ka jest dobra na pierwsze i kolejne moto?

Oczywiście z pokorą przyjmę komentarze typu "Murka do garów a nie na moto", "Murka naucz się najpierw jeździć na rowerze, a potem pomyśl o czymś o pojemności 50 ccm" itd. :)

Nasuwa się jedno pytanie. Czy przypadkiem gdybym zaczęła od jakieś 250-tki to czy nie mogłabym tych wszystkich nieprzyjemnych sytuacji uniknąć? Możliwe. 250-tka jest niższa i lżejsza, a także łatwiejsza "w obsłudze na sucho", bo zwrotniejsza. Być może więc, nie miałabym tylu parkingówek na początku. (Prawdą jest, że z czasem człowiek się przyzwyczaja do tych gabarytów. Teraz, chociaż pełną stopą nie dostaję do podłoża, dużo sprawniej zawracam, wycofuję, manewruję, bo wiem, na co mogę sobie pozwolić i jak Svałek zareaguje.) 250-tka jest też wprawdzie słabsza, ale akurat w przypadku mojej pierwszej gleby myślę, że odkręcenie manetki nawet w 250-ce skończyłoby się tym samym. Może tylko mniej efektownie :) Kolejna kwestia to ślizg. Tu akurat rozbijamy się nie o kwestię moto, ale umiejętności kierowcy. Oczywiście w SV-ce hamulce są mocniejsze, ale myślę, że na 250-ce spokojnie można zblokować przednie koło przez nieumiejętne wciśnięcie klamki hamulca (czego dowodem jest ślizg chłopaka na moim egzaminie).

Napisałam kto powinien kupić sobie SV-kę na pierwsze moto. Czy w takim razie, gdybym miała wybierać raz jeszcze, postawiłabym na coś innego?

NIE

SVałek był decyzją przemyślaną, powtórzę to jeszcze raz. Wysłuchałam mnóstwa opinii, czytałam fora, miliony artykułów "co na pierwsze moto" i podjęłam decyzję, której poniosłam też konsekwencje. Myślę, że warto było. Jestem bogatsza o szereg nowych doświadczeń. Nie wiem czemu, ale czuję, że te trudne początki bardzo mi się przydały później :) Dla porównania mój chłopak, który również zaczynał w tym sezonie od 650 (ale nie w V-ce) miał tylko jedną parkingówkę. Jego zdaniem wynika to z tego, że lubimy podchodzić do zagadnienia z różnych stron. On bada delikatnie, na najniższym stopniu ryzyka, a ja to zawsze wszystko muszę robić na max-a :) Coś w tym jest.

Co przede mną? Wiem, że nic nie wiem i niewiele umiem. Obowiązkowymi punktami przyszłego sezonu będzie z pewnością udział w szkoleniu/szkoleniach i wizyta na torze. Czas pójść do przodu i porządnie przyłożyć się do ćwiczeń (polecam wszystkim bez wyjątku :)) Oczywiście największy akcent dalej będzie położony na turystykę, bo tego, co zakodowały nasze oczy i mózg przez tysiące kilometrów (winkle, proste, niebezpieczne sytuacje, cudne widoki itp., itd.), nikt nam nie zabierze :)

Amen.

PS Morham - mam nadzieję, że o to Ci chodziło ;) Jakby co to pytaj, chętnie odpowiem.

Murka

Komentarze : 21
2012-05-11 10:02:26 Murka_

Bandziorrro, dziękuję za troskę - żyjem! ;) Spieszę donieść, że niedawno wróciłam z wycieczki do Danii. SVałek spisał się świetnie, chociaż wyszła jego natura alkoholika... Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła sezonu od dramatycznych przeżyć :P Ale co tam - pierwsze 3,5 tys. kilometrów w tym sezonie, samotna jednodniowa podróż z Danii do Krakowa i kilka ekstremalnych wydarzeń na moto za mną :) A to dopiero początek :>
Pozdrawiam bardzo cieplutko!
PS Zapisałam się na lipiec na szkolenienie nauki jazdy na moto, ponoć fajnie prowadzone. Także liczę, że po nim nikt nie będzie się musiał już bulwersować moimi glebami :D

2012-05-10 20:52:37 bandziorro

Zyjesz Ty jeszcze kobieto szalona? ;)

2011-11-11 22:46:43 Mutant

Przeczytałem i zobaczyłem wszystko i stwierdzam, że... ładna z Ciebie kobietka. Poproszę więcej zdjęć :) Sporo przygód, ale kto ich na moto nie miał. Fajnie, że masz zapędy zarówno turystyczne, jak i sportowe - tylko z żadnym nie przesadzaj, to już chyba wiesz. Życzę bezglebowego przyszłego sezonu.

2011-11-08 12:36:44 Murka_

Emigrant - Sweden - tu z nieskrywaną dumą muszę przyznać, że do sprawy winkli i przygazówki od początku podchodziłam bardzo świadomie. ZAWSZE redukuję i dohamowuję PRZED zakrętem. Nie pozwalam na to, o czym piszesz - żeby moto w zakręcie wytraciło prędkość, a za wysoki bieg nie pozwalał na właściwy ciąg. Tylko raz coś podobnego mi się zdażyło, gdy źle oceniłam zakręt, który zamiast ostrego łuku okazał się ciasną patelnią. Pamiętam, że moto zaczęło pływać, przestało być stabilne (nie wiem, jak to dokładnie opisać). Na redukcję z miedzygazem czasem decyduję się w łukach, ale to wiadomo - przy maluśkim złożeniu.

Co do jazdy w deszczu - pierwsza burza kosztowała mnie dużo nerwów, bo naczytałam się o śmiercionośnych koleinach i białych pasach i wytężałam zrok jak tylko się da. I pewnie dlatego nigdy nie miałam nieprzyjemnych sytuacji w niepogodę, a ta - zwłaszcza w sierpniu - dotykała nas często :/ Długie trasy nauczyły mnie jednak dostosować się również do mocnych opadów (tylko woda w butach mnie wciąż wkur*** tak samo).

"Może to Wam się wydawać absurdalne, ale czy przy 40 km/h w zakręcie gdzie pochylenie jest znikome a nawierzchnia bezpieczna, małe szarpnięcie będzię miało jakieś duże znaczenie ? Raczej nie... Ale przy 80 km/h już będzie miało"

Absurdalne, no co Ty! :) Zgoda w 100%. Ja tam w zakrętach na kolanko nie schodzę, bo po pierwsze nie umiem, a po drugie - uważam, że w jeździe turystycznej (i na polskich drogach) nie jest to konieczne :P W trakcie wypadów po okolicach, kiedy człowiek na więcej sobie pozwalał, bardzo często okazywało się, że w środku zakrętu jest żwirek lub piasek, albo wybój, albo kamień (na którym leciało przednie koło, uff), a za zakrętem czyha traktor lub inny pojazd wolnosunący :) Ale chętnie przejadę się na tor i poćwiczę winkie zgodnie z wszystkimi przykazaniami! Fajnie by było :)

"Dlatego owszem są osoby które potrafią zacisnąć zęby i przez pierwszy sezon jeździć przepisowo i z rozumem ...."

Ja nie potrafię... Chociaż uważam, że jeżdżę z rozumem i dużo zyskuję na kompletnym braku zauwafania do innych użytkowników jezdni oraz na empatii (typu: coś czuję, że ta pani z boku jednak wyjedzie, bo ma na to dużą ochotę - to wisi w powietrzu) :)

Beebas - no szalona, nie ma co ukrywać :P Dzięki za dobre słowa :) Ja tam wychodzę z założenia, że przez pierwsze 200 km poznałam wszystko to, o czym powinnam wiedzieć: co to parkingówka, a co to ślizg i dlatego przez kolejne 8,8 tys. było super i tylko lepiej :) Myślę, że problemem na teraz jest typowy syndrom "po pierwszym sezonie" - często jeżdżę za szybko, mając za małe umiejęności. Nie wiem, jak z tym walczyć, bo to taaakie przyjemne.

2011-11-08 09:02:58 beebas

Kobieto szalona! :lol:
Więcej szczęścia niż rozumu :-D
Jednak śmigaj dalej i czerp radość z SV'ka pełnymi garściami :-)
Miałaś szczęście i nieco dojrzałaś - niech kolejny sezon będzie pełen pięknych doświadczeń i bez jakichkolwiek gleb :-)
Jedyne paciaki na jakie Ci pozwalamy to te w trakcie szkoleń i niech będą wyłącznie miękkie i bezpieczne :-D
I pisz dalej.

Pozdro

2011-11-07 22:53:56 Emigrant - Sweden

Apropo międzygazu - nie wyraziłem się jasno. Momenty które postrzegam za bardzo niebezpieczne to takie, kiedy np wpadamy z za dużą prędkością w zakręt (np na 4) i dochodzimy do jego "środka". Mając za dużą prędkość hamujemy a moment prostujący sprawia że motocykl nie jest w stanie utrzymać zadanego pochylenia i albo się wali albo prostuje. Dlatego ważne jest aby przed "środkiem zakrętu" albo jeszcze przed samym zakrętem zredukować bieg, aby dać motocyklowi jego naturalną siłę ciągu w zakręcie, a na wyjściu ogień. No i tu nasz problem - szarpnięcie przy nieudanym międzygazie (lub jego braku), powoduje utratę stabilności tylnej opony czyli nieszczęście gotowe. Inne sytuacje to jazda w deszczu i redukcje, gdzie szarpnięcia napędem na śliskich powierzchniach (pasy drogowe) to jazda bez trzymanki. A tak naprawdę przy początkowych wojażach z motocyklem, jakoś nie widzę aby ktoś schodził na kolano na zakrętach itp. Moja konkluzja jest taka, że agresja Vki jest przeszkodą kiedy zaczynasz jeździć szybciej ( a co dla was znaczy szybko to już sami musicie się określić ), lub w trudnych warunkach (a te początkujący powinni sobie "dozować"). Może to Wam się wydawać absurdalne, ale czy przy 40 km/h w zakręcie gdzie pochylenie jest znikome a nawierzchnia bezpieczna, małe szarpnięcie będzię miało jakieś duże znaczenie ? Raczej nie... Ale przy 80 km/h już będzie miało. Dlatego owszem są osoby które potrafią zacisnąć zęby i przez pierwszy sezon jeździć przepisowo i z rozumem .... Do reszty pytań odniosę się na dniach (zwłaszcza jeśli chodzi o opanowanie i moje doświadczenia z tym związane ) ponieważ jutro na 6 do roboty
Pozdrawiam

2011-11-07 22:29:23 Murka_

Emigrant - Sweden - dzięki za Twój komentarz! Zachęcił mnie do ponownego przemyślenia tego wszystkiego. Zależy mi na szczerej samoanalizie, bo tak naprawdę i tak żadne z Was nie żyje moim życiem i o nim nie decyduje :)

"Po pierwsze zastanawia mnie jedno [...] A teraz dojście do niektórych rzeczy takich jak skręcanie (mówię o jakiś większych prędkościach ), redukcja z międzygazem itp zajmie Ci o wiele więcej czasu"

Ja oczywiście również przed zakupem robiłam za i przeciw. Ileż to się naczytałam o tym, czy świeżak, ba - czy świeżak-kobieta poradzi sobie na SV-ce. Plusy moto i moje oczekiwania opisałam w samym tekście. Wszystko czego chciałam - sprawdziło się. Myślę, że za surowo mnie oceniłeś. Jednak z drugiej strony zupełnie szczerze mogę przyznać, że na początku moto mnie przerosło (specjalnie używam czasu przeszłego). Nie chodzi o to, żeby poklepywać się po plecach i mówić "fajnie, że mimo wszystko się nie poddałaś", "widzisz - gleby glebami, ale wyszło na twoje". Sami widzicie i rozumiecie, że nie musiało się skończyć happy end'em. Największym błędem okazało się nieprzystosowanie masy i WYSOKOŚCI motocykla do mnie. I tak jak to napisałeś: "Opanowanie mniejszego motocykla na pewno by Ci pomogło". Tak - wtedy tak po ciuchu myślałam, a teraz to głośno mówię. Gdybym zaczęła od czegoś lżejszego, niższego - tak, jak już tu podkreślaliśmy - udałoby mi się opanować podstawy, a po np. sezonie, gdy przeszłabym na SVałka, nie skupiałabym się na "pierdołach". Jednak dalej nie zgadzam się, że ominęły by mnie parkingówki czy ślizg :) To wynik głupich błędów początkującego. Jednak zapewne przy mniejszej mocy skutki byłyby lżejsze (ale tego nikt nie może powiedzieć na 100%). Co jeszcze - tak jak piszesz. Dojście do wielu rzeczy zabrało mi więcej czasu, bo każde "przesadzenie", które wybaczyłby słabszy sprzęt, SVałek karał. Podsumowując: moto DLA MNIE było nieodpowiednie na początek - przyznaję. Cóż mogę powiedzieć na swoją obronę? Pewnie to, co mówią wszyscy - naprawdę wierzyłam, że będzie inaczej i poradzę sobie bez problemu :)

"Co do tego felernego międzygazu - oczywiście, zjawisko to występuję, szczególnie w deszczu i na mocnych winklach trzeba uważać, ale podczas normanlej jazdy ( a taką powinnaś uprawiać ) powinno sprawiać "tylko" uczucie dyskomfortu."

Prosiłabym Cię o rozwinięcie powyższej myśli, bo chyba nie bardzo rozumiem.

"Produkuję się tutaj tylko dlatego, żeby zwrócić na coś uwagę - na razie miałaś dużo szczęścia przy szlifie, ale gdyby obok Ciebie jechał młody chłopak w BMW, lub krawężnik okazałby się być o wiele bliżej taka historia mogłaby się skończyć tragicznie."

Prawda. Nie raz już to przyznawaliśmy :) Fajnie się o tym pisze z perspektywy czasu. Wręcz urosła z tego historia, którą się opowiada przy piwie. Mogło być jednak nawet całkiem smutno i tyle.

"Miałaś już 4 upadki ( w tym tak naprawdę jeden w miarę poważny), ile jeszcze potrzeba, aby zapaliła Ci się lampka że może coś jest nie tak ?"

Słuchaj - lampka się zapaliła. Nie zapominaj o tym. Naprawdę wszystko zrewidowałam. Obniżyłam moto, wprowadziłam inne zasady (o których pisałam). Od tamtej pory nie miałam żadnych przygód glebowych. Nie odbierz tego jako pychy, ale uważam, że OPANOWAŁAM SVałka. Nie jestem mistrzem kierownicy, o nie. Pod tym pojęciem rozumiem stan, w którym wiem, czego się po moto spodziewać, prowadzę go świadomie i przez te kilka tysięcy nabrałam odpowiednich odruchów. Tyyyyle jeszcze przede mną, ale W TYM MOMENCIE jestem pewna, że SVałek to odpowiedni motocykl dla mnie. I jeszcze raz z pokorą: można było nie rzucać sobie kłód pod nogi i uniknąć niektórych sytuacji. Można było - ale jestem jaka jestem i wyszło jak wyszło.

"Moja przygoda zaczeła się od CBF 500, później bandit, Drag star 650 a obecnie suzi m1800 i chce powrócić do "nakeda" na miasto. Miałem również przyjemność prowadzić SVke - wspaniały motocykl. Tylko że nie dla początkujących (jest parę wyjątków)..."

Co to znaczy "parę wyjątków"? Ja dalej uważam, że jest to sprzęt do opanowania (o czym też pisałam). Nie znam "szczególnie uzdolnionych" motocyklistów. Wszyscy musieli pokonać tę samą drogę. Jedni oczywiście szybciej łapią, inni muszą więcej poćwiczyć te same czynności (mowa o zupełnych podstawach, bo ćwiczyć świadomie muszą wszyscy i jak najczęściej). Ja od początku należałam do tej pierwszej grupy, ale zapomniałam o tym, że zdolności manualne to nie wszystko. Liczy się też dobór sprzętu i to, co podkreślam teraz bardzo wyraźnie: "ćwiczyć świadomie muszą WSZYSCY i jak najczęściej".

2011-11-07 21:43:57 Emigrant - Sweden

Witam,
Czytałem z zainteresowaniem Twój artykuł, ale szczerze mówiąc, nie pochwalam Twojej postawy. Już mówię dlaczego.

Po pierwsze zastanawia mnie jedno - Wybierając pierwszy motocykl zazwyczaj (osoby z mojego grona, ja) robiliśmy sobie wszystkie za i przeciw. Czyli idąc za ciosem - robiłem rachunek sumienia i patrzyłem czy te dobre strony przeważały te dobre. I tak jak w moim przypadku stron dobrych było więcej, tak w Twoim przypadku jedynę co mogę wypunktować to niska strata przy odsprzedaży moto. Jak już napisałaś - jesteś raczej niskiego wzrostu, jest to Twoja pierwsza przygoda z jednośladem, z natury raczej na maxa, a z drugiej strony piszesz że pełna respektu do moto. Nie wiem jak mam to rozumieć. Do czego zmierzam - według mnie moto Ciebie przerosło i bynajmniej nie mówię tego z czystej złośliwości. Opanowanie mniejszego motocykla na pewno by Ci pomogło. A teraz dojście do niektórych rzeczy takich jak skręcanie (mówię o jakiś większych prędkościach ), redukcja z międzygazem itp zajmie Ci o wiele więcej czasu. Co do tego felernego międzygazu - oczywiście, zjawisko to występuję, szczególnie w deszczu i na mocnych winklach trzeba uważać, ale podczas normanlej jazdy ( a taką powinnaś uprawiać ) powinno sprawiać "tylko" uczucie dyskomfortu. Produkuję się tutaj tylko dlatego, żeby zwrócić na coś uwagę - na razie miałaś dużo szczęścia przy szlifie, ale gdyby obok Ciebie jechał młody chłopak w BMW, lub krawężnik okazałby się być o wiele bliżej taka historia mogłaby się skończyć tragicznie. Miałaś już 4 upadki ( w tym tak naprawdę jeden w miarę poważny), ile jeszcze potrzeba, aby zapaliła Ci się lampka że może coś jest nie tak ? Nie ma też co porównywać typu mój chłopak itp - kwestia doboru motocykla to kwestia indywidualna. Przeleciałem tylko przez komentarze i już widzę że będą mnie nienawidzić za to co napisałem. Moja przygoda zaczeła się od CBF 500, później bandit, Drag star 650 a obecnie suzi m1800 i chce powrócić do "nakeda" na miasto. Miałem również przyjemność prowadzić SVke - wspaniały motocykl. Tylko że nie dla początkujących (jest parę wyjątków)...

Pozdrawiam serdecznie !

2011-11-07 20:14:55 Murka_

Tigress, ja Tobie też życzę samych udanych sezonów i tylko z pozytywną adrenaliną :) Nie, to nowa część obwodnicy Krakowa.

Panowe - tacy jesteście uszczypliwi, że "od kobiety". Tylko, że ja wymieniłam klamkę, dźwignię czy kierunkowskaz, a nie ramę czy kierę. Trochę sprzętów w życiu "po panach" widziałam i jednak zdecydowanie postawiłabym na moto od pani po licznych glebach, niż od pana po wkomponowaniu się w barkierki czy w inny pojazd :)

A tak poważnie to nie ma co generalizować - w przypadku moto nie wiadomo co gorsze: czy jest po nim czy po niej :P Oglądasz, wypisujesz plusy i minusy i kupujesz lub nie :)

2011-11-07 19:54:41 Mar1

jak będę kupował swój muszę uważać na motocykle "używany przez kobietę" :)

2011-11-07 18:32:39 tigress

u mnie też było kilka gleb na początku choć na sprzętach dużo mniejszych, zastanawiam się nad wyborem pierwszego moto ale na pewno nie wzięłabym czegoś tak dużego na początek, szkoda by mi było sprzęta. Ale podziwiam Cię za wytrwałe dążenie do celu i postawienie na swoim :) życzę okiełznania bestyjki i jak najmniejszej ilości gleb :)
ps. czy w twoim filmiku to nie jest przypadkiem nowo otwarta obwodnica w Bielsku? bo kojarzę te ekrany

2011-11-07 10:28:15 Piter84

nie ma to jak sprzęt od kobiety:P życzę kolejnego sezonu bez ani jednej gleby:)

2011-11-06 22:07:34 morham

@Murka - widzę, że muszę rozszerzyć moją wypowiedź. Uważałem i uważam, że np. 100 KM motocykl na pierwszą maszynę to za dużo w szczególności dla kogoś kto nigdy nie miał styczności z moto... (temat rzeka)

Masz rację co do podejścia - ale tego się łatwo i prędko nie zmieni w naszym kraju. Stąd nie prowadzę walki z wiatrakami tylko powiadam - "bierz to co z czym uważasz, że sobie poradzisz..."

2011-11-06 21:35:24 Murka_

Morham - facet zaczynał na Kawie ER6N, stąd poleciłam to moto. Czemu? Nie jest widlakiem (mniej narwane, a osiągi podobne), jest niższe, pozycja na nim jest wyprostowana (śmieje się, że jak na kiblu się siedzi :P), ma mało plastiku, a przy tym wszystkim - zwłaszcza z boku - pociągający wygląd z pazurem.

"Bierz to z czym uważasz, że sobie poradzisz" - nie mogę się z tym zgodzić, a z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że wszystko wskazuje na to, że wybrałam dla siebie nie do końca odpowiednie moto (przede wszystkim za wysokie, wcale nie za mocne, z tym się nie zgodzę). Niestety buszując w necie, sami widzicie ile osób uważa, że poradzi sobie z litrem... Szczerze jednak powiem, że nie widzę z tego wyjścia. Jak pisałam - mimo ostrzeżeń, uparłam się i dopięłam swego.

NOne - "czy jeździć ileś lat bez żadnej gleby, czy pieprznąć na samym początku i wiedzieć czego unikać..." Totalnie mnie tym rozwaliłeś!!! :D Zapytałam o to mojego faceta, ale nie wiemy, co lepsze :) Muszę zapytać JZM-a, on miał przez całą karierę chyba ze dwie parkingówki na własne życzenie. No cóż - ja wiem już czego unikać i jak to wygląda. Nie polecam. Czy pomaga? Na pewno siedzi w tyle głowy, ale przyznajcie sami, że jak siadamy na sprzęcie i otwieramy przepustnicę, wiele myśli nagle umyka...

Zenon - taaak - Death jako zespół i jako gatunek - to mi w duszy gra ;)

aaaa__bbbb - zgadzam się i nie :) Nie chodzi o banie się o wyjechanie z garażu (swoją drogą okazało się, że strach ma wielkie oczy :P) i turlanie się z przerażeniem w oczach (gratuluję bezemocjonalnego podchodzenia do pierwszych jazd na moto - ja tak nie potrafiłam i wolałam pierwsze metry jechać jednak powolutku :)). Co do garażu, wtedy chodziło o przełamanie się po ślizgu, ale trudno wszystko dokładnie opisać, bo i tak już jest długo :P Zgadzam się, że na pewno po przejściu z GS-a na SV-kę mogłaś od razu więcej! Tak właśnie zrobił JZM. Wtedy nie skupiasz się na podstawach, a na "dogadywaniu" :D A co do fun'u to myślę, że zaczęłam go w pełni czerpać od pierwszego tysiąca i to trwa to dziś. Jak pisałam - wiem, że po 9 tys. niewiele potrafię, dlatego chcę się teraz bardziej skupić na technice i szkolić, szkolić, szkolić, żeby ten fun, o którym piszesz, tylko jeszcze pogłębiać :)

2011-11-06 21:13:09 aaaa__bbbb

Mhh osobiście po przejściu z GSa, na v2 które ma ciut więcej mocy niz svka, pierwsza myśl w głowie, "dobrze, ze nie kupiłam tego na pierwsze moto". W życiu nie kupiła bym moto, na którym bała bym się sama wyjechać z garażu.
Natomiast po jednym sezonie na gsie, po 2 tygodniach dogadywania się z małą Vką, przez resztę sezonu czerpałam z jazdy samą radość korzystając z pełnego zakresu mocy motocykla, a nie turlając się z przerażeniem w oczach.

Mocny motocykl za bardzo absorbuje świeżego kierowce i myślę, że tak naprawdę w zależności od przebiegu dopiero w następnym sezonie odkryjesz "fun Svki"

Wpis fajny i dobrze, że jest happy end ;)

2011-11-06 21:06:49 morham

@N0ne - trochę racji w tym co mówisz jest. Z drugiej strony myślę, że ktokolwiek zaliczył parkingówkę czyli w sumie najmniej groźną z przygód typu "motorcycle down" ma świadomość, że przy prędkości mogłoby być dużo gorzej.

Prawda jest taka, że Murka rzeczywiście miała całkiem sporo szczęścia - podobnie jak to, że leżąc raz, drugi, trzeci poznała trochę lepiej swoje moto.

Stąd można zrozumieć jej mieszaninę przerażenia i fascynacji.

A jej pomysł na metodę małych kroczków - w przypadku motocykli uważam za jak najlepszy pomysł.

2011-11-06 21:05:54 zenon

fajny wpis, przydaloby sie jeszcze kilka konkretnych fotek twojej maszyny.
P.S. widzialem na twoim profilu yt ze lubisz Death, dobry gust :)

2011-11-06 21:00:06 N0ne

Ja się raczej martwię, że ludzie po przeczytaniu wpadną na pomysł, że człowiek jest zrobiony ze stopu kryptonitu z polidrzewianem i można leżeć ile się chce :). Jeśli chodzi o wybór moto: to koniec końców i tak będzie tak jak morham napisał, każdy weźmie to, co go kręci, bo o to w motocyklach koniec końców chodzi :).

Zupełnie inną sprawą jest to, czy jeździć ileś lat bez żadnej gleby, czy pieprznąć na samym początku i wiedzieć czego unikać...

2011-11-06 20:53:19 morham

:) Jak przeczytałem pierwsze zdanie tego tekstu uśmiechnąłem się do siebie z myślą - to o/do mnie. Końcówka wywołała wielki uśmiech.

Odniosę się od razu do posta użytkownika N0ne.

Murko - twój wpis jest pouczający, budujący i POTRZEBNY. W sposób całkiem normalny pokazuje np. to co ja przeżywałem (a miałem wydaje mi się bardzo podobne odczucia i dałaś mi sporo do myślenia na przyszły sezon...)

Pokazujesz w nim, że jazda na moto to nie tylko przyjemność ale też i ryzyko. Pokazujesz, że trzeba się uczyć, a często i walczyć ze sobą. Pokazujesz, że jak się chce to można...

Ten wpis powinien przeczytać każdy kto dopiero zaczyna swoją przygodę z moto a być może także i doświadczeni motocykliści...

Co do Twojego wyboru - po przeczytaniu tych wszystkich porad na pierwsze moto, itp. itd. a także po zrobieniu własnego rachunku sumienia - wyrobiłem sobie zdanie na temat pierwszego moto i jego wyboru. Poświęciłem temu nawet jeden z wpisów. Krótko: bierz to z czym uważasz, że sobie poradzisz.

Twój wpis dużo mi dał :)

Dziękuję,

P.S. Twój facet - 650tka powiadasz? Czyżby Bandit?

2011-11-06 20:42:45 Murka_

NOne - dzięki za rzeczowy komentarz :) Nie obrażam się absolutnie. Oczywiście, że miałam dużo szczęścia, a zwłaszcza ślizg mógł się bardzo źle skończyć (bo parkingówki to po prostu parkingówki). Popatrz na to jednak z drugiej strony. Może i lepiej, że ten wpis przeczytają początkujący motocykliści. Jazda na moto to nie żarty, a upadki są namacalne i czasem bardzo bolesne. Gdybym miała coś zmieniać jeśli chodzi o początek mojej przygody, to od razu wprowadziłabym metodę małych kroczków i zamiast szybko wyjeżdżać na miasto z doświadczonym motocyklistą, więcej czasu spędziłabym na placyku ćwicząc podstawy. Żeby nie było: ten wpis nie miał być ani fajny, ani tym bardziej seksi, ale miał zachęcać do wyciągania wniosków i zastanowienia się nad własnym wyborem. Życzę wszystkim ja najmniej takich atrakcji i jazdy jak najczęściej "czarnym do dołu" :)

2011-11-06 20:06:43 N0ne

Nie obraź się broń boże - masz świetny i sprzęt i prawidłowe pojęcie... Ale cholera, niech tego tekstu nie przeczyta nikt początkujący. Pomyśl, że za każdym ślizgiem, packą, mogłaś skończyć nie z dziurą w kieszeni ale z połamanymi rękoma, nogami, żebrami i cholera wie czym jeszcze. To się fajnie opowiada jak jesteśmy cali, ale imo na początku naszej jazdy nie ma po co fundować sobie taki atrakcji. Nie wiem, może ja przez inne hobby w życiu, nabrałem trochę innego pojęcia, ale wydaje mi się, że w pewnym momencie przekroczyłaś granicę pomiędzy ryzykiem a brawurą. I nie, to nie brzmi fajnie i sexy. Powtarzam, super że masz sprzęt i zacięcie, ale w tym wszystkim widzę czasem więcej szczęścia niż rozumu. Zresztą wykaz gleb 1 parkingówka u twojego faceta do ilu twoich? 4? 5? Mówi chyba wszystko...

  • Dodaj komentarz